wtorek, 12 lutego 2019

Good bye! ;)

Moi Drodzy,
Mr. Google, wykazując się taktem i epistolograficznymi umiejętnościami, przysłał mi list, w którym kończy nasz trwający pięć lat romans.
Tym wpisem żegnam się z Wami tutaj. Mam jednak nadzieję, że zobaczymy i przeczytamy się na moim nowym blogu 😀

Oto jego adres:

https://martella.home.blog/

Teleportujmy się zatem 😊

niedziela, 3 lutego 2019

Biżu-arty Marty

       Dla nikogo, kto mnie zna, nie jest tajemnicą, że uwielbiam biżuterię. "- Pfff...! Typowe." rzekłaby pewnie większość mężczyzn i jakaś część kobiet. Moje uwielbienie nie ogranicza się jednak tylko do dostawania/kupowania sobie i noszenia gotowych wyrobów. Jedną z moich pasji jest bowiem produkcja biżuterii. 
     Kilka lat temu zainspirowała mnie koleżanka, która odkryła przede mną świat półfabrykatów, hurtowni i satysfakcji, jaką daje samodzielne robienie bransoletek, wisiorków, kolczyków. I dziękuję jej za to. Nie zawsze mam teraz czas, nie zawsze natchnienie i nastrój, jednak odprężenie, jakie daje dłubanie przy wyrabianiu "kaboszonów" (robocza nazwa), jest bezcenne, a wręcz terapeutyczne.
   Początkowo używałam szklanych elementów i półfabrykatów z metalu. Gdy nabrałam wprawy, przeszłam na stal szlachetną i srebro. Dalej kocham szkło (zwłaszcza fasetowane opalizujące), jednak teraz najchętniej używam kryształów Swarovskiego, eksperymentuję z kamieniami i używam wyłącznie stali szlachetnej i srebra. Ostatnio eksperymentuję także z drewnem, łącząc je ze szkłem, kamieniami i srebrem.
         Miło jest mieć świadomość, że nosi się coś unikatowego i oryginalnego. Tym bardziej cenne w dobie sieciówek i wszędobylskiej chińszczyzny.
         Smutne i przykre jest tylko to, że wiele osób nie docenia rękodzieła, oryginalnego pomysłu, unikatowości, czasu poświęconego na wykonanie i kosztu materiałów. Choć ceny moich wyrobów nie są wygórowane, wiele kobiet grymasi, że u "Chińczyka" kupią podobną biżuterię za 5 zł... 😕😏 Brak wyobraźni, uwielbienie dla taniej tandety i brak szacunku dla czyjejś pracy, to dosyć powszechne zjawisko.
       Na szczęście są też wielbiciele twórczości autorskiej. Im dedykuję swój wpis i podziękowania za to, że są 😊.

Poniżej wstawiam kilka zdjęć:




 










poniedziałek, 14 stycznia 2019

Sieneńska nostalgia

"- Tu mogłabym zamieszkać!" - to zdanie definiuje to, jakie wrażenie zrobiła na mnie Toskania. Schodziłam Pizę, Luccę, Florencję i, podróżując pociągiem, z okna (tylko, niestety!) widziałam legendarne przepiękne winnice, do których prowadzą cyprysowe aleje... Ze względu na ograniczony czas, nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, to oczywiste. Jednak to, czego zaledwie posmakowałam, wystarczyło, by dotarło do mnie, gdzie chciałabym kiedyś mieszkać. Film "Pod słońcem Toskanii" pokazuje ten sielski raj na Ziemi bez koloryzowania. Tak tam naprawdę jest! Tak ja to przynajmniej odczułam.
Gdy objuczona wypchanym plecakiem, wysiadłam na przystanku autobusowym (dzięki bardzo miłemu chłopakowi, który pomógł mi nie zgubić się w meandrach lokalnej komunikacji miejskiej), już myślałam, że nic nie zachwyci mnie w Toskanii bardziej niż to, co zobaczyłam dotychczas. Tak, Siena! Sztos sztosów! Nigdzie nie przeniosłam się w dawne czasy tak jak tu. Nie widziałam piękniejszego miasteczka. Tu nie ma widocznych kabli ani rażących oczy talerzy satelitarnych, jest ograniczony ruch aut, nie ma też wszędobylskich sprzedawców turystycznego badziewia pobrzękujących breloczkami itp. Murów starych, pamiętających nawet czasy Etrusków, choć wciąż pełniących funkcje mieszkalne miejsc, nie skalano znamionami współczesnej cywilizacji, a turystyka oparła się komercji. Naprawdę można poczuć atmosferę wieków, które pamięta to miasto. To tu na początku XIV w. urodziła się i mieszkała patronka Europy Katarzyna Sieneńska, która, zgodnie z zapisami w kronikach, otrzymała stygmaty i doświadczyła objawień, zostając uznana świętą. Żeby było klimatyczniej, kwaterowałam w hotelu, który jest częścią dawnego domu św. Katarzyny 😎. To właśnie do Sieny, według legendy, uciekł przed Romulusem Remus, zakładając miasto w czasach antycznych. Tu powstał pierwszy europejski bank. Tu przebiegał szlak handlowy do Florencji, z którą Siena konkurowała jako najbogatsze miasto w regionie. I tu do dzisiaj panuje stary obyczaj, że niemile widziane jest łączenie się par z różnych dzielnic (dystryktów). To tutaj wreszcie z dużym prawdopodobieństwem wydarzyła się historia, która zainspirowała Szekspira do stworzenia Romea i Julii (tak, tak, wcale nie w Weronie - którą też zresztą chciałabym zobaczyć).
Podczas mojej wizyty w Sienie odbywało się święto dystryktu, w którym mieszkałam. Mogłam więc zobaczyć, jak świętują Włosi. I tak, inaczej, niż w Polsce się świętuje. Serdeczniej, naturalniej, weselej, familiarnie, pozytywnie i bardzo, bardzo głośno 😉. 
I choć nie lubię zbytnio makaronu, we Włoszech smakuje on tak, że aż zjadłam wszystko, co miałam na talerzu! To tu, gdy w kawiarni zamówiłam latte, dostałam podgrzane spienione mleko, dowiadując się, że trzeba dodać "caffe", bo nie jest się w Polsce. Noo! I na koniec nie mogę nie wspomnieć o mojej miłości do focacci we wszelakich odmianach smakowych, która (i to akurat wiedziałam 😌) nie jest zwykłym "pizzowym" ciastem (jakie w restauracjach w Polsce można spotkać), ale odrębnym rodzajem  pieczywa. A już totalnie hitem dla mnie, pierwszej miłośniczki słodyczy RP, okazało się sieneńskie panforte, czyli rodzaj miękkiego tortu z bakalii, orzechów i przypraw, ze spodem z opłatka.
Żałuję tylko, że nie przywiozłam sobie nic ze słynnej sienieńskiej ceramiki.

I żałuję, że... byłam tam tak krótko.
Zakochana w Sienie czuję niedosyt. Poproszę jeszcze!

Kilka zdjęć... 




















sobota, 15 grudnia 2018

Martella, prezenty, zwierzęta i... Święta

Niedługo Święta. Produkcja MANUFAKTURY MARTELLI działa na najwyższych obrotach już od połowy listopada, bo prezenty, jak co roku robię własnoręcznie 😎.
Ze świąt chyba najbardziej lubię wymyślanie, buszowanie po sklepach z materiałami kreatywnymi, gdzie mam ochotę wziąć dosłownie wszystko, a potem wyżywanie się artystyczne. Gdy wszystko wokół tonie w ścinkach, koralikach, kleju... U-wiel-biam! 💚 Nie pokażę jeszcze, co moja MANUFAKTURA wypuści w tym roku, co by czasem Oko Wielkiego (mojego) Brata i Spółki nie wyczaiło za dużo 😜 Wstawię innym razem.

O innej sztuce dzisiaj bowiem pisać chciałam. Od jakiegoś czasu odkryłam, że mogę coś zmienić w czyimś życiu. Nie zrobię może rewolucji, ale chociaż dołożę cegiełkę, która przyczyni się do polepszenia czyjegoś świata; świata istot, które same nie proszą o pomoc, bo nie potrafią; istot, które tak bardzo są zależne od człowieka, a tak często są przez niego krzywdzone i traktowane jak nic nie czujące przedmioty. W każdym niemal miesiącu chore i skrzywdzone przez ludzi zwierzaki zmiękczają moje serce. "Trudno, najwyżej czegoś sobie nie kupię" - i tu cyknę, tam cyknę. A teraz święta, więc zorganizowałam na facebooku zbiórkę pieniędzy na rzecz gdyńskiego schroniska "Ciapkowo". Bardzo dziękuję Wszystkim za wpłaty, za pozytywny odzew i za serce, które okazali!!! Jesteście najlepsi! Pieniądze fejsbbuczek już przekazał "Animalsom", więc misja wykonana 😀
Od jakiegoś czasu moje wsparcie ma także "Sopotkowo". W tym roku razem z Nikilką zrobiłyśmy konkretną paczuchę dla zwierzaków z sopockiego schroniska i pognaliśmy do "Trzech sióstr" na promocję kalendarzy charytatywnych. Nikilka w zeszłym roku też zrobiła prezenty dla gdyńskich Ciapkotów (sama w końcu takim Ciapkotem była). Także tworzy się tradycja świąteczna chyba znacznie piękniejsza niż jedzenie uduszonego w plastikowej torbie wymęczonego wcześniej karpia czy ścinania dla chwili radochy biednej choinki...
Kurczę, cudownie jest pomagać... Tak sobie wyobrażam Święta 😊 





niedziela, 14 października 2018

czwartek, 23 sierpnia 2018

LUCCA - japońscy turyści jeszcze tu nie dotarli

Od mojej podróży do Toskanii minął już ponad rok. W nawale pomysłów do zrealizowania blog gdzieś mi się chowa w zakamarkach pamięci. Ale wolę mieć za dużo fajnych rzeczy do robienia niż za mało 😀 Tak czy owak, mój wewnętrzny wbudowany dyscyplinator nie pozwala mi zacząć pisać o ukochanym tripie, który odbyłam już po Toskanii, zanim nie rozprawię się do końca z moją włoską peregrynacją.

Z Pizy do Lucci można dostać się w ciągu godziny, jadąc pociągiem przez piękne górzyste tereny. Miasto pamięta czasy blisko 200 lat p.n.e., kiedy to Rzymianie założyli tu swój pierwszy obóz. To stąd pochodził m.in. włoski kompozytor Puccini. 
Jako naczelna fanka zwiedzania starych miast, byłam zachwycona wszechotaczającą mnie historią zionącą ze starych murów fortyfikacji bastionowych, przepięknych kościołów, wież i placyków... Wszędzie musiałam osobiście wleźć, by odetchnąć charakterystycznym zapachem nagromadzonym przez epoki w chłodnych wnętrzach. Spędziłyśmy tam cały dzień, szwędając się uliczkami, kupując lokalne przyprawy, jedząc pyszne gelato, wodę z groszkiem zwaną szumnie zupą 😋 i obstrykując aparatem otaczające nas wspaniałości!
Nie ma chyba miejsca na świecie, gdzie nie dotarłyby tandetne pamiątki made in China, dlatego dla poszukiwaczy oryginalnych magnesików, nawet leżąca na uboczu Lucca, jest wyzwaniem (ja zamiast magnesu przywiozłam sobie brzoskwiniowy ocet balsamiczny made in Lucca). Na szczęście to śliczne miasto wolne jest póki co od wszędobylskich japońskich turystów, wchodzących mi bezustannie niezdarnie w kadr, którzy (mam wrażenie) zwiedzanie rozpoczynają dopiero po powrocie do domu, gdyż w trakcie wycieczki patrzą na świat wyłącznie przez obiektywy smartfonów i tabletów (muszą mieć dyski twarde o pojemności pierdyliard jottabajtów, bo nic innego chyba nie pomieści tylu zdjęć, jeśli uwzględnimy ich zamiłowanie do podróży).
😉

PS Tak, wiem, ja też robię dużo zdjęć i czasem zachowuję się jak polski japoński turysta 😜

Kilka zdjęć z Lucci (więcej na https://www.facebook.com/martellaphoto/)