sobota, 21 października 2017

Z dziennika Nikity...

6 października 2017

"Cześć! Nazywam się Nikita! Jestem małym, 8-tygodniowym kocim paproszkiem. Od 14-godzin mieszkam z Martą. Jest nawet fajna, bo dużo się ze mną bawi, daje mi pyszne jedzonko i pokazała mi, gdzie mogę robić siusiu i kupkę. Dlatego postanowiłam, że bezpiecznie będzie z nią spać całą noc i wszędzie będę za nią chodzić.
Moją najulubieńszą zabawką jest orzeszek laskowy i koraliki na sznurku. Ale interesuje mnie wszystko, co się podejrzanie rusza i hałasuje. Jak już się nawariuję i mam pełny brzuszek, to muszę się przespać. Ale tylko wtulona w Martę. Czasem jeszcze potrzebuję pociućkać smoczka, to wtedy znajduję sobie palec Marty i ciućkam.
Dużo wrażeń od wczoraj, ale myślę, że szybko się przyzwyczaję.
Muszę kończyć, bo strasznie chce mi się spać. W brzuszku mam dużo jedzonka, a polowanie na orzeszka może wykończyć, wierzcie mi! Idę na chwilę spać.
Nikita"

 

15 października 2017 

"Cześć, to znowu ja, Nikita. Już tydzień mieszkam w nowym domku. U Marty.
Z nowości: wczoraj dostałam drapak, żebym mogła szaleć, wariować i dokazywać! Hurra! Generalnie codziennie uczę się jak być kotem i odkrywam nowe rzeczy. Przedwczoraj, na przykład, odkryłam, że mogę nosić w pyszczku Przebrzydłą Mysz i biegać z nią po całym domu. Z pewnością okaże się to przydatne w realizacji mojego planu zniszczenia jej. Poza tym wciągam mięsne puchy aż mi się ponoć uszy trzęsą i dzięki temu przytyłam już 300 g. Ważę teraz prawie kilogram. To dobrze, bo wczoraj taki dziwny pan, na którego Marta mówi 《weterynarz》, stwierdził, że trochę zbyt chudziutka jestem.
Minął tydzień od ostatniego wpisu i, cóż... sporo zmian (choć jeszcze niezbyt wychodzi mi, niestety, miauczenie). Na przyklad: orzeszek, który na początku mnie tak zafascynował, poszedł w odstawkę, bo pojawił się znacznie bardziej wkurzający typ - Wredny Patyk. Teraz on jest głównie obiektem moich łowów. Jest jeszcze Kumpel Wrednego Patyka, który jest równie wkurzający. Teraz moim celem jest upolowanie ich i doszczętne unicestwienie. Plan jest na etapie realizacji.
Jeszcze nie bardzo rozumiem, dlaczego na kilka godzin muszę zostawać sama, choć Marta coś mówi, że musi zarobić na moje puchy i drapaki, i to dlatego. Ale zauważyłam, że jak już wraca, to potem robi wszystko, by mi wynagrodzić te kilka godzin samotności i dużo się bawimy.
Mam sporo zabawek. Najbardziej lubię te, które robią hałas; i tunel, do którego mogę się rzucać niczym spider-kot. Poza tym odkryłam taki dziwny wynalazek - okno sie nazywa ponoć. Już nauczyłam się wskakiwać na parapet i sobie czasem patrzę, co tam się dzieje. Ale szaro tam i mokro, więc zdecydowanie wolę polowanie na Przebrzydłą Mysz.
Czyli, jak sami widzicie, w moim życiu naprawdę wiele się dzieje i jest ciekawie. Na pewno jeszcze się odezwę, a póki co przysyłam najsłodsze pacnięcia moją małą łapką. Miau.
Nikita"

17 października 2017

"Cześć! Ale super! Jestem już oficjalnie kocią córeczką Marty! Była dzisiaj w Ciapkowie, podpisała papióry i zaklepała mnie już na zawsze! Hurrrra!!! Z radości nachrupałam się mięska z puchy i dlatego mam takie usmarowane pyśko Prosiaczek to moje drugie imię 🐽 Pozaczepiam teraz trochę Martę, bo strasznie chce mi się bawić! Czas rozprawić się z tymi Wrednymi Patykami i ich kumplami!
N."



22 października 2017

"Cześć! Postaram się streszczać, bo cenny czas na zabawę ucieka. Przed Wami standardowe zdjęcie mnie - czyli rozmazane, bo biegam [tu zdjęcie rozmazanej Nikitki]. Co bardziej spostrzegawczy dostrzegą na moim ciałku Zielone Coś. To są, proszę Państwa, szeleczki. Marta nazywa to kocim kubraczkiem. Założyła mi toto i gada, że jak się nauczę w tym chodzić, zabierze mnie na spacerek i to nawet dużo razy. To może być ciekawe, więc chociaż na początku mnie wkurzały, to coraz mniej zwracam na nie uwagę, bo wolę polować na skorupkę od orzeszka pistacjowego, łapać bzyczące muszyska i eksplorować (widzicie, jakie znam trudne słowa?! 😁) nowe rewiry. Trzymajcie kciuki za mnie i kubraczek 😉! Jako Nadworny-Prosiaczek-Z-Wiecznie-Usmarowanym-Noskiem, pozdrawiam wszystkich, którzy kibicują mi w aklimatyzacji w moim (tak właśnie!) domku!
Chrum!
Nikita"


poniedziałek, 2 października 2017

Sukcesy i sukcesiki

Wyobraźcie sobie, że oto wkraczam dziś do Gdyńskiego Centrum Filmowego, a tam... Moje dwie prace na wystawie organizowanej przez Agencję Rozwoju Gdyni. Niespodzianka ogromna! Bardzo się cieszę! Takie momenty dodają skrzydeł.










czwartek, 28 września 2017

Toskańskie podboje Martelli: człapu-człap po Florencji

Wiele się dzieje... Bardzo wiele nawet, rzekłabym... Florencja jest już wspomnieniem, choć wciąż żywym i budzącym jak najpiękniejsze skojarzenia. Od czasu, gdym kroczyła, jej ulicami, minęło niewiele czasu, a odnoszę wrażenie, jakby było to w zamierzchłej przeszłości. Z pewnością to przez wydarzenia minionych kilku tygodni, o których napiszę "inną razą" (jak mawiał klasyk), by zachować chronologię... 

Florencjo, spójrz, jaką Cię zapamiętałam...







 

































wtorek, 1 sierpnia 2017

Toskańskie podboje Martelli - w roli głównej: PIZA

Nasza opowieść o peregrynacjach toskańskich początek swój bierze pewnego cieplejszego niż w Polsce poranka, gdy oto dotarłyśmy do pizeńskiego portu lotniczego o dźwięcznie brzmiącej nazwie Aeroporto internazionale Galileo Galilei. Korzystając z dobrodziejstw wynikających z rozwoju myśli technicznej w postaci OsmAnd, wkroczyłyśmy dziarsko w uliczki Pizy, by odnaleźć La Piagettę B&B. Nasze wypchane do kształtu skorup Wojowniczych Żółwi Ninja plecaki przygniatały nas do ziemi, wydałyśmy z siebie jednak ochocze "kałabanga!" i niestrudzenie dobrnęłyśmy do celu.
Nasze lokum okazało się starym domostwem, odnowionym i zadbanym, z kwitnącym przed wejściem drzewem o kwiatach przypominających szczotki do czyszczenia butelek.



Powitał nas młody Włoch z krwi i kości, czyli przystojny Daniele. Był bardzo zaangażowany i przejęty, oprowadził nas po domu i wyjaśnił zasady. 
W domu panował przyjemny chłód. Wnętrze było urządzone ze smakiem, przy nienachalnym wykorzystaniu elementów starych cegieł, które tu i ówdzie przebijały się przez pobielone ściany. Nasz gospodarz przydzielił nam uroczy pokój na piętrze, gdzie uwagę zwracała stara wyszorowana do czysta kamienna podłoga i zaokrąglone sufity, pamiętające czasy, kto wie, może i samego Galileusza. Miękka pościel i śnieżnobiałe ręczniki pachniały świeżością. By zrobiło się włosko do potęgi, włączyłyśmy sobie telewizor, z którego popłynął do nas potok słów, których znaczenia kompletnie nie rozumiałyśmy. Rozpakowałyśmy się, pokręciłyśmy po domu, który pozostawiono nam do dyspozycji, i ruszyłyśmy w miasto. Daniele polecił nam miejsce, gdzie można zjeść pizzę, focaccię, czy co tam nam się zachce. Knajpkę otwierano dopiero o 17. Zamówiłyśmy klasyczną margaritę, która jednak nie urwała nic, czego spodziewałyśmy się, że zostanie nam urwane. 
Dzień mijał i zbliżał się wieczór. Do gwoździa programu, czyli centrum ze słynną wieżą, miałyśmy ponad pół godziny marszu, więc była okazja, by poznać miasto i zobaczyć po drodze coś więcej, niż tylko Torre di Pisa, z której to miejsce słynie. 
Na moje łowy fotograficzne, taki spacer był jak znalazł.














Gdy nareszcie wyłoniłyśmy się z malowniczej średniowiecznej Via Roma, wyrosła przed nami Ona! Krzywa - jak mówili! Wysoka, biała, marmurowa i... otoczona zgrają obecnych w każdym niemal turystycznym miejscu, w którym ma stopa stanęła, osobników, pobrzękujących wszelakimi możliwymi do wykonania małymi chińskimi rączkami pierdołami, od gipsowych krzywych-mini-wieżyczek, przez parasole, po świecące wyrzucane co rusz w górę bączki, spadające gdzie popadnie. Niczym chmara komarów krążyli pomiędzy spoglądającymi w panice przed zaczepieniem i łaknącymi spokoju ludkami. Niestety, w żadnym (także i włoskim) "Rossmanie" nie sprzedają sprayów ochronnych, odstraszających tego typu plagę. Zacisnęłyśmy zęby i z wdziękiem charakterystycznym tylko dla dumnych Polek, zignorowałyśmy to brzęczenie, pragnąc wydestylować to, co w tym miejscu najpiękniejsze i co zobaczyć tu przyjechałyśmy. A miejsce naprawdę robi wrażenie, gdyż obok wieży, od wieków już zakorzeniona tkwi, pomimo historycznych zawieruch, piękna, ogromna katedra i babtysterium oraz słynne Pole Cudów. 
Zdjęć zrobiłam co nie miara, odpuszczając sobie słynną pozę, w której z miną jakby dręczyło mnie zatwardzenie, podtrzymuję wieżę (jak by kto pytał 😉 ).








W Pizie byłyśmy trzy noce. Ale, jako że nasz plan podróży był rozbudowany, w tak zwanym międzyczasie zrobiłyśmy całodniowy wypad do Lucci (wrażeniami podzielę się wkrótce 😁). Generalnie, poza tym, że zostałam soczyście ochrzczona gołębią (chyba!) kupą, która chlusnęła mi na czoło, oko i bluzkę, barwiąc je na osobliwie szpinakowy odcień 😶; a podejrzane typki popalające "to i owo" przy dworcu, próbowały nas zaczepiać; pobyt w Pizie był zdecydowanie udany, co dodatkowo podbiło nasze oczekiwania co do Florencji, do której udałyśmy się pociągiem dnia trzeciego...

wtorek, 20 czerwca 2017

Bo czymże jest li sztuka?

Dawno nic nie napisawszy... Dzisiaj będzie krótko acz treściwie.
Temat: "Podróże nieduże" odc. 1. "Lodówka ma, czyli gdzie kończy się syf, a zaczyna sztuka...?"



Tak, Kochani, to naprawdę moja lodówka i tylko ja, wariatka, zamiast zabrać się z kilofem do skuwania wiecznej zmarzliny, zabrałam się z aparatem do uwieczniania rzeczonej, która jakże uroczo pochłonęła paczkę suszonych włoskich pomidorów z polskiego Lidla 😀

Gdy tak o tym myślę, przypomina mi się, jak pokazałam bratu poniższe zdjęcie:




Spojrzał, pokręcił głową i rzekł: "- Tylko Marta potrafi z syfu zrobić sztukę...", co było aluzją do mojego "syfiarstwa", którym szczycić się co prawda nie ma co, ale skwitujmy to klasycznym "EEE TAM!" 😉

Dar mój przyczynił się bowiem do powstawania serii zdjęć "Zgniłe cytryny". Same korzyści zatem! 🐵